Jarosław Zarębski: Witaj. W końcu postanowiłeś pokazać się światu…
Czarny Kot: Cała przyjemność po mojej stronie.
J.Z.: To z pewnością wielkie wydarzenie, książka o Tobie!
Cz. K.: Przez skromność nie potwierdzę…
J.Z.: Co można się z niej o Tobie dowiedzieć?
Cz. K.: Na pewno tego, że Kicia ma pazurki, puszyste futerko i mruczy, a także wiele bardziej poważnych rzeczy…
J.Z.: W książce jesteś mentorem i przewodnikiem dla drugiego, po Tobie głównego bohatera. Dokąd chcesz go zaprowadzić i czego możesz nas wszystkich nauczyć?
Cz. K.: Wszyscy w życiu musimy dorosnąć do pewnych rzeczy. Gdy wchodzimy w dorosłe życie jesteśmy przepełnieni nadziejami, roztaczamy własne górnolotne wizje o świecie, chcemy dokonywać rzeczy niezwykłych. Niestety otaczają nas rzeczy proste i w gruncie rzeczy miałkie idee, które zapełniają nam życie, z którymi jakoś musimy nauczyć się żyć…
J.Z.: To chyba dość smutne?
Cz. K.: Niekoniecznie. To kwestia odpowiedniego podejścia. A to bywa rzeczą nader skomplikowaną…
J.Z.: Czy masz na to jakąś gotową receptę?
Cz.K.: Jeśli to można nazwać receptą, to powiedziałbym, że należy trochę wyluzować, nie oczekiwać zbyt wiele, ale też nie porzucać marzeń…
J.Z.: W przypadku Twojego podopiecznego są to marzenia o sztuce, jako remedium na wszechotaczającą beznadzieję. To pomysły rodem z Schoppenhauera?
Cz.K.: Nie zaprzeczę. Schoppenhauera znam i muszę przyznać, że niegłupi to facet. Nie przez przypadek zresztą w książce chadzam po Gdańsku…
J.Z.: W książce pojawiają się też tematy rodem z Gombrowicza?
Cz.K.: Miałkie idee, o których wspomniałem mają wiele wspólnego z zagadnieniem formy u Gombrowicza. To taka abstrakcja, która nas otacza i wiele nam w życiu psuje…
J.Z.: Jesteś postacią, która przybywa z nierealnego świata. Pojawiają się również pogłoski o tym, że jesteś aniołem stróżem…
Cz. K.: Nie będę ich komentował…
J.Z.: Zatem dziękuję za spotkanie.
Cz. K.: Dziękuję również i zapraszam do bliższego spotkania ze mną w książce „Czarny Kot”.